Biskupin – Wenecja – urocze zakątki Bydgoszczy – Ostromecko. Kolejna z tradycyjnie corocznych wycieczek lekarzy medycyny (absolwenci 1971 r.) i lekarzy stomatologii (absolwenci 1970 r.) poznańskiej Alma Mater
[Tekst i zdjęcia: Jerzy T. Marcinkowski, Zofia Konopielko z d. Łukaszewicz, Hieronim Głowacki]
Gdybyśmy wszyscy się zebrali i podjęli dyskusję dokąd się wybrać w tym roku na nasz tradycyjny, od dziesięcioleci coroczny zjazd – ile osób – tyle byłoby propozycji. Jednym marzyło się morze, bo dawno tam nie byli, innym śnią się góry. Można sobie wyobrazić jaką „burzę mózgów” przeżywało grono Kolegów, które przed laty pod dowództwem Alicji Kaczmarek-Michalewicz – naszego „szeryfa” debatowało nad planem wspólnej, przyszłej wycieczki. Stopniowo całość przekazywano sprawdzonemu już przez nas organizatorowi wycieczek, p. Romanowi Nowickiemu …właścicielowi poznańskiego biura turystycznego o dumnej nazwie BOSS, który tworzy plany kolejnych wycieczek z naszym Kolegą Pawłem Ratajczakiem, który przejął obowiązki naszego „szeryfa”. Tym razem zostaliśmy właściwie zaskoczeni ich propozycją: ooo, Biskupin – byliśmy jeszcze czasach szkolnych, cóż mogło się zmienić? przejazd kolejką wąskotorową na trasie: Biskupin – Wenecja, posiłek w Wenecji – kolejka to dla dzieci może a z tą Wenecją to jakiś żart chyba. A Bydgoszcz? Toruń to jest perełka, byliśmy – ale Bydgoszcz? – przecież większość zabytków II wojna światowa zamieniła w ruiny a też kiedyś została zapamiętana szara i taka jak inne miasta czasów PRL-u, . Jednak pojawiło się zaciekawienie ocieplone przypomnieniem naszych ulubionych kolegów ze studiów, którzy tu się urodzili, wrócili, pracują albo osiedli w okolicach. Przez ich pryzmat miasto wydało się bliższe i tym bardziej interesujące, szczególnie, że liczne artykuły w Internecie o rozkwicie turystycznym miasta zachęcają. Tak więc niektórzy rozpoczęli studiowanie tego programu i często niezależnie od programu a tylko z chęci bycia razem podjęli decyzję – jedziemy !!!
I wkrótce było tak jak opisuje Hieronim Głowacki (Hirek), mieszkający w Niemczech, który pospieszył na nasze spotkanie przemierzając ok. 640 km do Poznania, gdzie dołączył do Koleżanek i Kolegów czekających już na przyjazd autokaru. Myślał po drodze: „Bydgoszcz – bliskie miasto Poznania, 129 km, i pomimo to nieznane. Już kiedyś ta grupa odwiedzała Wilno, czy Wiedeń, Lwów, to odległości ponad 600, nawet 750 km ‘co autobusem nie jest małym skokiem’. Ale teraz odległość 129 km dla ‘młodzieży’ rocznika 1948-1946 i parę lat starszych może być już w pewnym sensie stresem. Jednakże te 129 km, to mniej niż 2 godziny w autokarze, z przerwą i smacznym jedzeniem, pewnie będzie łatwo pokonana. Tak więc początek – tam gdzie stoi autobus powoli ze wszystkich stron pojawiają się sylwetki, które w pierwszym rzędzie poznawane są po walizkach na rolkach. Mając w pamięci dźwiganie wypchanych ciężkich toreb turystycznych – walizki na kółkach to genialny wynalazek tych czasów, myślę. Realne obrazy w oczach, w tym pokoleniu, zaczynają się „dzięki” zaćmie zacierać. Na szczęście do tradycji należą zapamiętane z ubiegłego roku te same ruchy Koleżanek i Kolegów, sposób poruszana się, a nawet szczegóły, jak: ubranie, kurtka, krawat. Te parę osób z „problemami biodrowymi”, można ominąć zamglonym nieco wzrokiem a postrzegać jedynie oczami duszy daną osobę kiedyś młodą i sprawną. Pomimo czasem licznych problemów zdrowotnych wszyscy zapisani przyjechali. A więc powitanie zawsze podobne: – uśmiechy, ach jak to ślicznie, że jesteś. Wyglądasz nadal bez zmian. Itd. A propos „wyglądasz bez zmian” – moje spostrzeżenie – pierwsze wrażenie jest realistyczne – ona, on się postarzał. Ale po mniej niż 5 minutach widzi się twarze naszych przyjaciół jak za studenckich czasów. Obrazy w głowie z czasów młodości zwyciężają. Nie ma żadnych zmarszczek, oczy jasne błyszczące. Dobrze, że mamy wspomnienia.

Pierwsza stacja Biskupin. Zna każdy. Dlatego dla nas jest to „powtórka”, choć niektórzy ze zdziwieniem zauważają, że nie ma charakterystycznej wieży i części murów. Przewodnik objaśnia, że stale trwają prace archeologiczne, które umożliwiają dokładny opis i wizualizację tej dawnej osady a wcale nie ma już pewności, że była wówczas brama. Jednocześnie zachwyca nas możliwość zajrzenia do otwartych wałów co odsłania ich konstrukcję skrzyniową. Tak więc Biskupin nadal wart jest odwiedzania choćby raz na 20, 30 lat – mówi przewodniczka, z którą uśmiechając się do swojego PESELu umawiamy się już na kolejne spotkanie za te kolejne… 20 lat J. Potem była podróż kolejką wąskotorową – zabawną – z przypomnieniem dziecięcych zachwytów, i ostatecznie Wenecja, która jak się okazało, była osadą którą z Mościsk ówczesny właściciel Mikołaj Nałęcz (Chwałowic) żyjący w XIV w. przemianował na ukochane miasto, gdzie odbył studia, czyli Wenecję. Może mu się kojarzyło to miejsce z położeniem na przesmyku trzech jezior: Biskupińskim, Weneckim i Skrzynka. Nazywano go potem: Mikołaj z Wenecji a nawet, o czym warto poczytać – Diabeł Wenecki, Krwawiec. Jednakże to z jego inicjatywy powstał tu zamek obronny oraz kościół, na miejscu którego do dziś istnieje świątynia z XIX w. Po sutym obiedzie w tejże Wenecji, już autokarze pędzącym do Bydgoszczy może znalazła się osoba, która zamiast gadać z Koleżanką patrzyła w okno i rozważała jaką rolę w życiu odgrywają studia – czas płonących serc i bywało, że pierwszych miłości. Może ów Mikołaj wrócił do Polski z obrazem pięknej wenecjanki o migdałowych oczach a potem widział je w wodach swoich jezior…
„Następnego dnia zwiedzanie Bydgoszczy – program intensywny, jak i dalsze dni. Wydaje mi się, że nastolatki by za nami nie nadążyły” – pisze Hirek. Nie było łatwe sporządzić zaproponowany i powyżej zamieszczony plan BOSSa, gdyż miejsca warte zwiedzania są liczne, a każde ciekawe… po obejrzeniu wielu z nich może niektórzy wspominają np. Katedrę św. Marcina i Mikołaja z nieprawdopodobnie pięknym sklepieniem, ale też miejscem słynnych niedawnych wykopalisk, które znajdują się na Wyspie Młyńska, zwanej też przestrzennym sercem Bydgoszczy. Wyspa od razu nas zachwyciła – dookoła woda, dalej piętrzący się ogrom zieleni, aleje starych drzew, klimatyczne ławeczki – a wszystko zanurzone w szumie spadającej wody na jazie i przepuście. Dalekie tętnienie miasta zda się odległe i nierzeczywiste… Z zadumanego zachwytu wydobył nas głos przewodnika, który zaproponował obejrzenie jednej z atrakcji turystycznych znajdujących się na wyspie – i warto było, gdyż jest to Europejskie Centrum Pieniądza (Muzeum Okręgowe) gdzie podziwialiśmy m.in. w nim stała wystawę „Skarb bydgoski„ uznawany za wyjątkowe odkrycie w skali kraju i istotne w wymiarze europejskim. Skarb został odkryty w 2018 r. przez archeologów którzy prowadząc badania w katedrze św. Marcina i Mikołaja w Bydgoszczy na wysokości drzwi zakrystii, pod posadzką, znaleźli resztki drewnianej skrzyni z której zachowały się jedynie okucia. Zawartość tej skrzyni zachwyciła i nadal zachwyca, gdyż zawierała skarb pochodzący prawdopodobnie z okresu potopu szwedzkiego. Skarbem tym jest ok. 200 różnych wyrobów, głównie ze złota, jak: piękne ozdobne aplikacje naszywane na odzież, srebrne i złocone guziki zwane kiedyś guzami, wytworne pierścionki, grawerowane złote obrączki a też srebrne medaliony, łańcuszki, krzyżyki a nawet amulet – „wilczy kieł”. Ponadto znaleziono tam 486 złotych monet, z okresu od przełomu XV/XVI w. do roku 1652 i wiele srebrnych XVII w. Opisując teraz wrażenia z tej wystawy musimy się posiłkować materiałami pomocniczymi, gdyż trudno było wszystko zapamiętać: „W zbiorze monet dominują dukaty bite w mennicach Republiki Siedmiu Zjednoczonych Prowincji Niderlandzkich od 1595 do 1652 r. Oprócz tego wśród monet są dukaty emitowane m.in. przez władców austriackich, węgierskich, szwedzkich, arcybiskupstwa magdeburskie i salzburskie, różne miasta niemieckie oraz przez Gdańsk i Bazyleę. Napotkano też podwójny dukat Jana Kazimierza wykonany w Poznaniu oraz dukat Zygmunta III Wazy bity w Toruniu. Pojedyncze złote monety pochodzą z oddalonych od Bydgoszczy krajów: Imperium Osmańskiego, Anglii i Kastylii”. https://pl.wikipedia.org/wiki/Skarb_bydgoski . Nasyceni wrażeniami Skarbu Bydgoskiego – tym bardziej, że odkrytego tak niedawno – można było obejrzeć też inne atrakcje turystyczne na tej Wyspie: Galerię Sztuki Nowoczesnej inne Zbiory Archeologiczne (Muzeum Okręgowe) czy magiczny Dom Leona Wyczółkowskiego. W zieleni wyspy ukryte są też domy – rozrzucone nieco chaotycznie prawie wszystkie zabytkowe a też dawne młyny, magazyny zbożowe, kaszarnie, spichrze.
Ciekawym miejscem w Bydgoszczy, choć początkowo niektórym z nas zdawało się, że banalnym (ale potem zmienili zdanie), okazało się też Muzeum Mydła i Historii Brudu, które mieści się w jednej z odrestaurowanych pięknych kamieniczek z końca XVIII i początku XIX w. ulokowanych przy ul. Długiej znajdującej się na tyłach Rynku. Niektórzy z nas mieli okazję zwiedzać muzea higieny np. w Dreźnie czy w Kijowie, ale Bydgoskie jest niepowtarzalne. „To jedyne miejsce na świecie poświęcone tak prozaicznej czynności, jak mycie się. Wizyta w muzeum to niezapomniana podróż w czasie, od starożytności po współczesność. Rozpoczyna ją umycie rąk i własnoręczne zrobienie mydełka, które można zabrać na pamiątkę a potem można poznać traktowanie mycia się od czasów starożytnych, poprzez średniowiecze, kiedy wobec panujących epidemii dżumy, „w 1348 r. król Francji Filip VI polecił lekarzom z Uniwersytetu Paryskiego by zbadali zarazę i znaleźli jej przyczynę. Medycy uznali, że przyczyną choroby były gorące kąpiele. Gorąca woda miała według nich rozpulchniać i osłabiać ciało. skórze, pod wpływem gorącej wody otwierały się pory przez które wnikała do organizmu zaraza znajdująca się powietrzu. Należało zatem żyć brudzie i przestać się myć, aby uniknąć zakażenia”. „Święty Hieronim mawiał, że ‘ten, którego chrzest oczyści, drugi raz myć się nie musi’. Posłuchało go tak wielu, że inny święty – Tomasz z Akwinu – nie mogąc wytrzymać odoru niemytych ciał, zalecał używanie kadzideł w kościele”. Na koniec zwiedzania tego muzeum, przypomniano, że Bydgoszcz wpisała się w historię higieny, gdyż tu w czasie PRL-u produkowano słynne proszki których zapach jeszcze pamiętamy: ‘Cypisek’ czy ‘Pollena 2000’. J. T. Marcinkowski, Z. Konopielko, Epidemie bakteryjne przeszłości- współczesne zagrożenia Ponadczasowa misja higieny i epidemiologii, (red. J. T. Marcinkowski, Z. Konopielko), Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Uczelni Łazarskiego, Warszawa, 2021, str. 97

Największym skarbem Bydgoszczy jest rzeka Brda, już czysta ekologicznie, z odnowionymi bulwarami, imprezami muzycznymi i sportowymi. Można też poznawać uroki miasta z magicznej perspektywy płynąc rzeką – najczęściej korzystając z tramwaju wodnego ale też ze stateczków o pięknych nazwach jak np. „Słonecznik”. Wszyscy uczestnicy naszego zjazdu wspominają ten uroczy czas na pokładzie – pełen relaks, niespiesznie przesuwające się widoki miasta. Może niektórzy Koledzy konsumując pyszne sery, patrzyli w oczy Koleżanek odnajdując w nich żar swojej i ich młodości nucąc pod nosem za Johannem Straussem: „Wino Kobieta i Śpiew”. A potem już śpiewali wszyscy i czuli się jak w raju myśląc, że choćby dla takich chwil warto „Żyć nie umierać”…
Może któraś z Koleżanek i też chyba większość Kolegów za największą atrakcję Bydgoszczy uzna posąg dziewczyny napinającej łuk. Łuczniczka – jeden z symboli miasta o długiej i burzliwej historii, jest naga, zgrabna (ma 105 cm w biuście, 77 cm w pasie i 105 cm w biodrach). Posadowiona w parku im. Jana Kochanowskiego i jej burzliwe dzieje podał nam Przewodnik, jednak z racji mnogości różnych informacji musimy teraz skorzystać z dostępnego w Internecie opracowania z podaniem wiarygodnych źródeł -: „jest jednym z ostatnich dzieł berlińskiego artysty Ferdynanda Lepckego z 1908 r. Jej droga do Bydgoszczy była długa, gdyż najpierw była prezentowana w Berlinie i Monachium, a pomniejszona wersja posągu była pokazywana w Bydgoszczy na wystawie Niemieckiego Towarzystwa Sztuki i Wiedzy. Bydgoszczanom tak bardzo spodobała się Łuczniczka, że postanowili kupić jej kopię. Jednak ostatecznie zamożny bankier żydowskiego pochodzenia Louis Aronsohn kupił dla miasta oryginał rzeźby a niektórzy twierdzili, że pozująca artyście modelka była jego córką. „Gdy Łuczniczka przybyła do Bydgoszczy i została uroczyście odsłonięta 18 sierpnia 1910 roku w 60. rocznicę urodzin jej nabywcy, stanęła tuż obok nieistniejącego już Teatru Miejskiego i… zaczęły się kłopoty. Co bardziej pruderyjni bydgoszczanie uznali ją za nieprzyzwoitą. Podczas świąt religijnych postać dziewczyny ubierano lub zasłaniano parawanem. Rozpoczęła się batalia o usunięcie jej z centrum miasta, by swą nagością nie siała zgorszenia. Wśród zwolenników ustawienia jej w mniej eksponowanym miejscu była między innymi aktorka Pola Negri, która przed wojną kupiła w Bydgoszczy kamienicę. W rezultacie w połowie lat 20. Łuczniczkę przesunięto nieco w głąb placu teatralnego, jednak już kilkanaście lat później, decyzją władz niemieckich, wróciła na swoje miejsce. Łuczniczka przetrwała wojnę, pożar i wyburzenie Teatru Miejskiego. Ustąpiła w latach 50. przed Armią Czerwoną. Na placu teatralnym postanowiono wznieść pomnik wdzięczność jej bohaterom i chyba uznano, że jej nagość może ich niepokoić. Pomnik wdzięczności nie doczekał się realizacji, ale Łuczniczka znalazła nowe miejsce – zdobi park im. Jana Kochanowskiego. I jak przed laty jej piękne kształty podziwiać mogą miłośnicy sztuk dramatycznych, stoi bowiem naprzeciwko Teatru Polskiego. (…) Nad historyczną kiedyś używaną i zamieszkałą barką Lemarą, na linie przerzuconej nad Brdą, kołysze się Przechodzący przez Rzekę – nagi młodzian ze strzałą w ręku. Niektórzy twierdzą, że ma zamiar oddać ją Łuczniczce. Linoskoczek zawitał do Bydgoszczy 1 maja 2004 r., by upamiętnić wejście Polski do Unii Europejskiej. Jego autorem jest Jerzy Kędziora. Rzeźbiarz na linie umieścił też jaskółkę (z niemieckiego Schwalbe) dla uczczenia Andrzeja Szwalbego, wspomnianego już założyciela Filharmonii Pomorskiej”. https://polskanapiechote.waw.pl/bydgoszcz-turystyczna-niespodzianka

Nad tętniącym miastem co pewien czas bo o godz. 9.00, 12.00, 15.00 i 18.00 unosiła się piękna, jak nam powiedziano- kaszubska melodia. To skomponowany w 1946 r. przez Konrada Pałubickiego hejnał Bydgoszczy nadawany z wieży kościoła pod wezwaniem – Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Kościół przetrwał drugą wojnę światową. Do wnętrza wiedzie neorenesansowy portal. Wewnątrz jest doskonale zachowany strop z połowy XVII wieku, zdobiony malowanymi rozetami, wśród których nie ma dwóch identycznych.
Nie zabrakło też wydarzeń które wywoływały uśmiech na naszych twarzach. Przewodniczka nas nie uprzedziła tylko zapowiedziała czas wolny, ale obowiązkową zbiórkę o godzinie 13.13 (można też było zjawić się tam o 21.13 ale w tym czasie już „urzędowaliśmy” w Hotelu). Miejscem zbiórki była kamienica przy Starym Rynku 15, kiedy nagle otworzyło się okno w jej szczycie i w oparach dymu, zanosząc się upiornym śmiechem, wyłoniła się postać Twardowskiego. To dla wielu z nas, którzy o tym nie wiedzieliśmy, było pełnym zaskoczeniem a nawet szokiem bo wydało się tak niepoważne – szczególnie że pamiętaliśmy słynne poznańskie Koziołki – dostojne na tle pełnego humoru pomysłu z bydgoskim Twardowskim. Gdy ów powrócił do swojego lokum i jeszcze bolały nas brzuchy ze śmiechu, Przewodniczka opowiedziała miejscową legendę. Otóż pewnego dnia w mieście pojawił się ogromny kogut a na nim siedziały cztery postaci – Twardowski, jego sługa Maciek oraz diabełki – Smołka i Węgliszek. Ta przedziwna grupa zatrzymała się w gospodzie Zgorzelec gdzie ogłoszono iż Twardowski będzie spotykał się mieszkańcami udzielając im porad a też pomocy. Jako pierwszy zgłosił się burmistrz miasta, który poprosił od odmłodzenie, gdyż z racji sędziwego wieku nie może sprostać wymaganiom młodej żony.
„Od razu Mistrz z pomocą diabełków przygotował napar z tajemnych ziół, w którym wykąpał staruszka. Kiedy po kilku godzinach z kotła wyszedł młodzieniec, po powrocie do domu niestety nie poznała go ani żona, ani nikt ze służby i tym bardziej zbiegający się licznie mieszkańcy. Zaprzeczano, że jest to ich mąż, burmistrz i wypędzono go z domu oraz zdjęto ze stanowiska. Zgrabną puentą ponownie rozśmieszyła nas przewodniczka oznajmiając: – „niech będzie to przestrogą dla wszystkich bez umiaru korzystających ze zdobyczy medycyny estetycznej”.
Nie sposób wymienić wszystkich atrakcji, których dostarczyła nam Bydgoszcz zaskakując pięknem i pomysłami, by przyciągnąć turystów ale też dawać radość mieszkańcom. Opuszczaliśmy to miasto z żalem i mocnym postanowieniem ponownych odwiedzin…. Opuściliśmy Bydgoszcz z żalem, ale prawa życia nakazywały wracać do domu. Po drodze do Poznania zahaczyliśmy do pobliskiego Ostromecka nie tylko na pyszne jedzonko, ale też na krótkie zwiedzanie i poznanie historii.

Powitały nas urocze domy z czerwonej cegły oraz dwa pałace: osiemnastowieczny, rokokowy Pałac Stary i neoklasycystyczny Pałac Nowy wzniesiony w latach 40. XIX stulecia. Mieliśmy możliwość zwiedzania Starego Pałacu w którym mieści się kolekcja osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych fortepianów zgromadzonych przez Andrzeja Szwalbego, organizatora życia muzycznego w Bydgoszczy. Był bowiem taki okres w historii Bydgoszczy, kiedy znajdowało się tam najwięcej w Europie producentów słynnych na cały świat fortepianów. Jednym z nich był dziadek naszej Koleżanki. Ale to już inna historia…. Poza informacją o Ostromecku, np. że XIII w. rezydowali tu Krzyżacy, opowiedziano nam legendę: otóż w XV w. gdy majątek przeszedł w ręce rycerskiego rodu herbu Pomian jednemu z przedstawicieli rodu ulubiony koń uratował życie podczas bitwy. Jednakże podczas tej akcji ratowania koń doznał tak poważnego urazu szczęki, iż nie mógł jeść. „Rycerz odwdzięczył się koniowi za uratowanie życia, fundując mu sztuczną szczękę, i to nie byle jaką, bo szczerozłotą. Po śmierci koń został pochowany na terenie parku”. Nieustannie trwają poszukiwania miejsca pochówku a przede wszystkim tej złotej szczęki konia ale do dziś nic nie odnaleziono ….Na opowiedzenie bardzo ciekawych historii kolejnych rodów właścicieli Ostromecka, które też poznaliśmy, nie mamy tu miejsca, ale warto zajrzeć na stronę internetową prowadzoną rzetelnie na podstawie wiarygodnych źródeł: https://polskanapiechote.waw.pl/bydgoszcz-turystyczna-niespodzianka
Kiedy opuściliśmy tę magiczną osadę i krótce powitał nas Poznań, były tradycyjnie czułe pożegnania a teraz Hirek (Hieronim Głowacki tak komentuje nasze spotkanie: „Punktem kulminacyjnym naszych spotkań były wieczory. Każdego wieczoru, po kolacji zaczynają się najmilsze i najpiękniejsze chwile naszych spotkań. Zdania zaczynają się z – a pamiętasz wtedy…; a na tym egzaminie…; a na wykładach…. Cała nasza młodość staje nam przed oczami i w tym momencie czujemy się też, jak wtedy – młodzi. Biedni są ci, którzy nie mają wspomnień!!!”.
A my dodajemy, że podczas chyba pierwszej kolacji w bydgoskim Hotelu, przed wspomnieniami, Hirek zaprezentował pięknie opracowaną przez siebie prezentację multimedialną – gród i Muzeum słowiańskie w Niemczech, które znajduje się w jego miejscu zamieszkania tj. w Oldenburgu w Holstein. Ten Gród Słowiański leży 400 km od granicy polskiej, w środku Niemiec. Kolega pokazał też parę wspólnych cech z grodem Biskupina bo Jego niezmienną ideą jest pokazanie, iż niezależnie od tego gdzie rzucił nas los mamy wspólnych przodków i stale powinniśmy być razem – na dobre ale też i na złe….

Hirek kontynuuje relację: „Jurek Marcinkowski (dla młodych profesor, dla nas po prostu Jurek) przedstawił też prezentację ze studiów, podkreślonymi oryginalnymi naszymi zdjęciami. My w mundurach, my na wycieczce, my… i my.. i my w różnych sytuacjach. I tutaj znowu zaczęło się podobnie. A kto to był? Alina? A co ona robi i najczęściej dlaczego nie przyjeżdża… Następnego dnia, już po kolacji Jurek przedstawił nam przeszłość, ale też czasy współczesne. Wyświetlał na dużym ekranie nasze tablo z absolutorium – omawiał każdą grupę studencką wraz z przedstawicielami tej grupy – od pierwszej, do ostatniej, do dziesiątej. Każda studentka, każdy student był nazwany po imieniu i nazwisku. Szacunek. W sumie ponad 220 nazwisk i twarzy. Przy tym od razu Koleżanki i Koledzy wtrącali wesołe, interesujące historie. Z zadumą zatrzymywaliśmy się nad tymi, których już nie ma pomiędzy nami. Też pojawiały się wspomnienia ale zawsze pełne refleksji nad przemijaniem…. Podsumowując – turystyka jest ważna i pouczająca, ale dla nas są najważniejsze wspólne chwile, wspólne wspomnienia, rozmowy, ale też wspólne milczenie. Te momenty dają nam siły do następnego roku, do następnego spotkania”.
Jurek dodaje: „Co to za spotkanie bez oglądania zdjęć? Więc je wspólnie oglądamy i szeroko komentujemy, a wiele zdjęć mamy i to już najczęściej nie w formie tradycyjnej, papierowej, a w swoich telefonach, wręcz tysiące – i tutaj chcemy się pochwalić, że opanowaliśmy telefony komórkowe, laptopy i komputery, których przecież w okresie naszych jeszcze nie było – zaczęły się dopiero pojawiać wiele lat później. Ale najchętniej chwalimy się naszymi wnuczkami i wnukami a Leszek Milanowski opowiadając o swojej rodzinie i przekazywania jak w sztafecie przysłowiową pałeczkę ze swoim materiałem genetycznym kolejnym pokoleniom lubi oznajmiać: „Nie wszystek umrę”. Jak już podaliśmy w ZAPOWIEDZI WYDAWNICZEJ NASZYCH PAMIĘTNIKÓW są to często powtarzane słowa za rzymskim poetą Kwintusem Horacjuszem Flakkusem, czyli słynnym Horacym (65 – 8 r. p. n. e.) które zawarł w Pieśni III pisząc: Non omnis moriar, multaque pars mei Vitabit Libitinam przetłumaczył na język polski w XVI w. Jan Kochanowski: Nie wszystek umrę, i wielka część mnie / Uniknie Libitiny. Jednocześnie nieco sparafrazował słowa Horacego nie używając określenia Libitiny tj. bogini śmierci, i zamieścił je w swojej Pieśni XIX z Ksiąg wtórych, zaczynającej się od słów: „Nie wszystek umrę, wiele ze mnie tutaj zostanie”… Kochanowski, będąc wykształconym humanistą renesansu i znawcą literatury antycznej, mówią zgodnie z myślą Horacego o nieśmiertelności poezji i sławy…. Spisując swoje wspomnienia oczywiście nie mamy na celu uzyskanie sławy o której myślał Horacy, ale chcemy też porządkować własne myśli za Markiem Aureliuszem (II w. p. n. e), który w dziele Rozmyślania (łac. Meditationes) uważa, że: „Pisząc i mówiąc do samego siebie, człowiek dochodzi do większej jasności i porządku w myślach”. Jednak przede wszystkim marzymy by ofiarować potomnym fakty, obrazy i emocje swojego życia i …. ostatecznie uzyskać….nieśmiertelność…
Dalej powtarzamy za zapowiedzią wydawniczą naszych Pamiętników, bo powtarzać warto, że naszym marzeniem jest to, by Młodzi Medycy pracujący w coraz trudniejszych czasach pędzącej cywilizacji, znaleźli chwilę by zanotować to, co się wydarzyło ale też spotykać się po latach od swojej wielkiej aktywności zawodowej jak my, radosne i właściwie zwycięskie pokolenie boomersów …..
