Odszedł dr Marian Fluder

12 marca 2024 r. w wieku 78 lat zmarł doktor Marian Fluder, powszechnie szanowany i lubiany lekarz kilku pokoleń mieszkańców Gniezna i okolic. Nie każdy z tamtejszych mieszkańców poznał Doktora osobiście, ale każdy znał jego nazwisko oraz kogoś, kogo On uratował. Wielu mogło go nie pamiętać, bo opiekował się nimi w ich wczesnym dzieciństwie. Maryś był bowiem przede wszystkim pediatrą, choć nieco wcześniej uzyskał specjalizację z chirurgii ogólnej, a nieco później z medycyny sportowej, wszystkie trzy w ciągu dwóch lat 1977 – 1979. To żona Zofia namówiła go na specjalizowanie się w pediatrii, gdy zauważyła, że ma dobre, cierpliwe podejście do dzieci, a one go lubią.

 

Maryś urodził się w Odolanowie w pracowitej wielkopolskiej rodzinie. Ojciec był kolejarzem i świetnym cukiernikiem oraz rzeźnikiem, matka zajmowała się dziećmi i domem. Rodzice docenili zdolności swoich dwóch synów i przenieśli się do Ostrowa Wlkp. specjalnie po to, aby im zapewnić dobre wykształcenie. Maryś uczęszczał do I Liceum Ogólnokształcącego w Ostrowie, szkoły z dziewiętnastowieczną i męską tradycją, maturę zdał w 1964 r. i w tym samym roku rozpoczął studia na wydziale lekarskim Akademii Medycznej w Poznaniu (III grupa). Na studiach dał się nam poznać jako miły kolega z uśmiechem dla każdego. Ten charakterystyczny uśmiech nosił na twarzy przez całe życie, co zaświadcza załączone tu zdjęcie z 2019 roku. Po uzyskaniu dyplomu lekarza w 1970 roku podjął pracę w Szpitalu Powiatowym w Gnieźnie, którą kontynuował do 1993 r. na oddziałach chirurgicznym i dziecięcym oraz w przychodni, z dwuletnią przerwą w latach 1972-1974, gdy był lekarzem wojskowym w pobliskim Witkowie i Powidzu. W Witkowie poznał swoją przyszłą żonę Zofię.

 

W 1993 r. Marian zakończył pracę w szpitalu i otworzył w Gnieźnie prywatną praktykę lekarską w swoim domu. Poczekalnia szybko wypełniała się matkami z dziećmi oraz dorosłymi pacjentami, których nie zrażała konieczność nieraz kilkugodzinnego czekania do późnych godzin nocnych. Ciepła osobowość, pogodne usposobienie, głębokie, holistyczne zainteresowanie problemami pacjentów, czas im poświęcony, duża wiedza i doświadczenie, trafna diagnostyka i skuteczne leczenie, nieistotna kwestia honorarium – to wszystko liczyło się dla pacjentów i ich rodzin. Tych wszystkich cech nie można odmówić wielu lekarzom, tak więc warto zastanowić się nad innymi cechami, które Mariana wyróżniały jako lekarza. Na pierwszym miejscu wymienię pełną, niemal stuprocentową dyspozycyjność dla pacjentów w dzień i w nocy, „w świątek, piątek i niedzielę”. Ponadto, prowadząc wyłącznie prywatną praktykę, Marian mógł się koncentrować na tym, co było ważne dla pacjentów pod względem czysto medycznym, bez zaprzątania sobie głowy procedurami i administracyjnymi ograniczeniami. W bezpośredniej relacji z pacjentem był zawsze jednoznaczny, klarownie wyjaśniał chorobowe zawiłości. Trafności oceny stanu dziecka służyła nieraz kilkugodzinna obserwacja: pomiędzy wizytami wychodził z gabinetu do poczekalni i przeprowadzał swoisty triaż pacjentów, w sposób nieuchwytny dla rodziców już wstępnie badał ich chore dzieci (my to wiemy, że do oceny stanu ogólnego na ogół wystarcza krótkie spojrzenie) i ustalał zmiany w kolejności wizyt. Doskonała pamięć pozwalała mu z lubością zaskakiwać rodziców szczegółami z wizyt sprzed lat. Wszystko to razem sprzyjało zaufaniu rodziców do jego porad i tworzeniu szczególnych więzi z Doktorem.

 

Powyżej wspomniana pełna dyspozycyjność dla pacjentów była możliwa dzięki szczególnemu trybowi życia Mariana: trzy- do czterogodzinny sen o niby wysokiej jakości, zawsze przy otwartym oknie, nieregularne posiłki z obiadem w środku nocy, doszkalanie się i inna lektura o tej samej porze, brak czasu na jakąkolwiek inną aktywność poza poranną gimnastyką i wymuszone przez żonę niedzielne wycieczki z dziećmi. To poświęcenie się pacjentom zabierało rodzinie męża i ojca. Ale o dziwo, obaj synowie myśleli jednak o pójściu w ślady ojca. Marian wziął więc ich na rozmowę, po której nie zmienili swoich planów. W drugiej poważnej rozmowie zgodził się, że mogą zostać lekarzami, ale powinni wtedy znaleźć żony zdolne do podobnego poświęcenia się, jak ich mama. I ten argument podziałał: ponieważ realizacja tego warunku wydawała się mało prawdopodobna, to obydwaj zdecydowali się studiować prawo i zostali prawnikami.

 

Te opisane szczegóły świadczą o konsekwentnej i bezwarunkowej odpowiedzi Mariana – człowieka, chrześcijanina, lekarza – na swoje powołania życiowe. Jego służba pacjentom została doceniona za życia: gnieźnieński Judym wraz z żoną Zofią otrzymali tytuły Człowieka Roku w Gnieźnie w 2013 r., a w 2019 r. Marian został Honorowym Obywatelem Gniezna. W Katedrze Gnieźnieńskiej i na cmentarzu żegnały go tłumy wzruszonych ludzi, z których pewno każdy zastanowił się, czy dotąd szedł przez życie choć w części tak owocnie jak śp. doktor Fluder. W tym miejscu należy przytoczyć fragmenty dziękczynnego wspomnienia ks. proboszcza Jacka Orlika:

Doktor Marian Fluder był człowiekiem dobrym, prawym, mądrym i odważnym, jedynym i niepowtarzalnym; wyjątkowym człowiekiem Wielkiego Serca. Był oddanym lekarzem z powołania, zawsze gotowym nieść pomoc bez względu na porę dnia i nocy, zawsze z sercem do pacjentów małych i dużych. Każdy z nas doświadczył, że dla niego nie liczyła się godzina przyjęcia ani pieniądze. Najważniejsze, żeby pacjent poczuł się lepiej. Był przyjacielem ludzi, kochał po prostu każdego. Wiele musimy uczyć się od niego. Przykazanie Miłości bliźniego wypełnił do końca – będąc w drodze, potrafił się zatrzymać „o każdej porze dnia i nocy”, opatrzyć rany „bardzo trafną diagnozą i leczeniem”, skierować „do specjalisty” i żywo się interesować przebiegiem leczenia – „proszę zadzwonić po 22.00 i powiedzieć, czy jest poprawa”… prawdziwy ewangeliczny Samarytanin. Wielkopolski pisarz – Jan Grzegorczyk – napisał: ,,Pan Bóg zabiera człowieka wtedy, gdy widzi, że zasłużył sobie na Niebo”. Można dzisiaj powiedzieć: doktor Marian Fluder zasłużył sobie po stokroć na Niebo. Teraz ma zasłużony urlop. 

 

Do domów wracaliśmy, my – koledzy z roku Marysia, podbudowani siłą dobra, które się wyczuwało podczas uroczystości pożegnania. Dziękujemy Ci, Marysiu…