Jest jedynym lekarzem Wielkopolskiej Izby Lekarskiej, który skończył 100 lat. Były kwiaty, wspomnienia i wspólna herbata. Jubilata w styczniu 2019 roku odwiedzili Artur de Rosier – Prezes ORL WIL oraz Stanisław Maciej Dzieciuchowicz – przewodniczący Komisji ds. Lekarzy Emerytów ORL WIL. Z Doktorem Dzieciuchowiczem wspominał akademickie czasy, pracę z prof. Ryglewiczem, prof. Howorką, prof. Michałkiewiczem i doc. Kornackim. Zaznaczał, że czas specjalizacji z położnictwa i ginekologii i pracy w Klinice na Engla był najmilszym w jego życiu. Z Prezesem ORL WIL Arturem de Rosier rozmawiał o historii i czytaniu książek – najchętniej tych opisujących wydarzenia z II wojny światowej. Kiedy wymieniali przemyślenia Jubilat zapytał Prezesa ORL WIL: Czy pan te przemyślenia spisuje w jakąś książkę? Nie mam czasu. – odpowiedział Prezes ORL WIL. Pan musi być czas na takie rzeczy! – odparł i zaznaczył, że rzeczą jakiej w życiu żałuje to fakt, że nie pisał pamiętnika.
Urodził się w Nur w czasie rewolucji w drodze z Moskwy do Warszawy. Jego ojciec Adam Zwoliński był felczerem z uprawnieniami lekarza, a mama Wanda zajmowała się prowadzeniem domu i wychowanie dwójki dzieci – Jego oraz siostry Krystyny. Liceum humanistyczne ukończył w Częstochowie. Pierwszy rok studiów odbył w czasie okupacji na tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich w Częstochowie, u prof. Sztolzmanna – organizatora placówki akademickiej na wygnaniu. „Pamiętam, że do egzaminu u profesora Sztolzmanna panie musiały być na niebiesko ubrane, a panowie musieli mieć spodnie porządnie wyprasowane. Potem zostałem automatycznie przyjęty na Uniwersytet Wydziału Lekarskiego w Poznaniu. Prof. Dega był opiekunem mojego roku, bardzo dobry człowiek, interesujący się młodzieżą. Mieszkał na rogu Kochanowskiego i Dąbrowskiego. – wspomina.
Swoją karierę lekarską rozpoczynał w Szpitalu Elżbietanek, a gdy zlikwidowano „Elżbietanki” przeniesiono go wraz z całym zespołem na Engla, gdzie powstał Szpital Wojewódzki i II klinika Położniczo-Ginekologiczna prowadzona najpierw przez prof. Ryglewicza, a potem przez prof. Howorkę. „Prof. Ryglewicz, bardzo porządny człowiek, zginął tragicznie w Katowicach wskakując do pociągu. Prof. Howorko był bardzo wymagający. Oni dwaj to byli moi mentorzy. Z dziećmi prof. Howorki córka Zosia chodziła do Szkoły Podstawowej na ulicy Mylnej przy Studium Nauczycielskim. Szkoła poznańska dala mi bardzo dużo. Kiedy przychodziło do cięcia cesarskiego, obojętnie jaka to była godzina, czy w dzień czy w nocy, trzeba było meldować prof. Howorce, jaki to przypadek a profesor wyznaczał kogoś na asystę. Potem trzeba mu było dać znać jak się ten przypadek zakończył. To była wyjątkowa szkoła.
Kiedy prof. Howorka pojechał do Stanów Zjednoczonych to zrobiłem specjalizacje u prof. Michałkiewicza. Profesor nie był zadowolony, że nie u niego. Klinikę prowadził wtedy docent Kornacki – człowiek o dużej wiedzy, bardzo rygorystyczny, dokładny w każdym calu.” – opowiada i zaznacza, że czas specjalizacji i pracy na Engla był najmilszym w jego życiu.
Kiedy już zdobył specjalizację II stopnia i pracował w Klinice jako starszy asystent, powołano go do wojska, do Wrocławia, gdzie objął stanowisko zastępcy ordynatora Szpitala Wojskowego. Chciał tam wprowadzić szkołę prof. Howorki, ale tam to nie było takie proste. Jak podkreśla trudno było tam pracować, cały czas wszystko na baczność, więc gdy zdarzyła się okazja objął stanowisko ordynatora w Szpitalu Powiatowym w Jaworze. Miał możliwość powrotu do Poznania, ale chciał stanąć na własnych nogach i tam został. Zapytany, czego żałuje, odpowiada, że najbardziej tego, iż nie pisał pamiętnika, szczególnie o Jaworze, gdzie przepracował ponad trzydzieści lat. I, że nie odwiedzał tamtych miejsc. „To ja się z serialu dowiaduję, jakie to było miasto” – dodaje.
Teraz, jak mówi, na stare lata, interesuje się historią i czyta bardzo chętnie. Poprzednio, ze względu na pracę, najpierw była fachowa literatura a potem kryminały. Nie miał czasu na sprawy bardziej wartościowe. Chodzi dzięki rehabilitacji, na która chodzi regularnie ze swoją córką, porusza się w domu na piętro w mechanicznym krzesełku, w którego zakupie pomogła też m.in. Wielkopolska Izba Lekarska. „Nie chciałem o krzesełku słyszeć” – przyznaje – „ale dzisiaj jestem wdzięczny, bo poruszam się bezproblemowo z góry na dół i z dołu do góry.” – zaznacza. Od trzech lat ma smartfona. „Radzi sobie z nim świetnie.” – zaznacza jego córka Zosia.
Dwustu lat Panie Doktorze!
(KS)
Foto: KS